Białe autobusy – wspomnienia trzech byłych polskich więźniarek obozów koncentracyjnych

Foto: Matylda Frej

Nieco ponad 75 lat temu dzięki białym autobusom udało się uratować około 15 000 więźniów z niemieckich obozów koncentracyjnych. Akcja upamiętniona została przez Muzeum w Malmö i wystawę „Witajcie w Szwecji”. Matylda Frej, „Lyktan”, spotkała trzy niesamowite kobiety, które uczestniczyły w tym przedsięwzięciu.

Kiedy pierwszy raz usłyszałyśmy od dziewczyn pracujących przy stacji kolejowej w Ravensbrück, że Szwedzi przyjechali nas uwolnić, wybuchnęłyśmy śmiechem. Szwedzi przyjechali uratować Polki, żarciki sobie stroją – wspomina  93-letnia Anna, gdy odwiedzam jej niewielkie mieszkanie w Warszawie. Krążyły plotki o zorganizowanej akcji ratunkowej, ale nigdy bym nie pomyślała, że to może być prawdą. Kiedy usłyszałyśmy wiadomość z głośników, że można zapisać się na podróż do Szwecji, nie wahałam się ani chwili. Atmosfera w obozie była okropna, nie miałyśmy chleba, nie było pracy. Spotkałam koleżankę i spytałam: Teresa, zapisałaś się na wyjazd? Odpowiedziała tylko: Ty myślisz, że was do Szwecji zabiorą? Przecież wywiozą was do lasu i rozstrzelają. Wzruszyłam tylko ramionami – mówi Anna uśmiechając się.

Anna Szałaśna jest jedną z kobiet uratowanych dzięki staraniom Szwedzkiego Czerwonego Krzyża i białych autobusów. Oto krótka opowieść o tych, które przeżyły dzięki akcji przeprowadzonej przez Folke Bernadotte w 1945 roku. Akcji, która okazała się humanitarnym sukcesem i która wciąż żyje w sercach Anny, Marii i Marii.

Wiosną 1945 roku nie było już żadnych wątpliwości – klęska nazistów jest blisko. Pojawiło się zatem pytanie, co stanie się z fabrykami śmierci Hitlera, obozami koncentracyjnymi i wszystkimi jeńcami wojennymi ? Wydawało się również jasne, że naziści będą próbowali ukryć to, co działo się za murami obozów. Gdy nadzieja na przeżycie powoli gasła, zjawił się rycerz na białym koniu. Folke Bernadotte, wiceprzewodniczący Szwedzkiego Czerwonego Krzyża, wybrał się do Niemiec, by negocjować z Heinrichem Himmlerem. Wpadł na pomysł, żeby przeprowadzić akcję ratunkową i uwolnić z obozów koncentracyjnych jak największą liczbę skandynawskich więźniów.

Prawa ręka Hitlera dała ostatecznie zielone światło tej akcji. Himmler zażądał między innymi, by wszystko odbyło się we względnej ciszy, by nie przyciągać uwagi prasy i nie zostać zauważonym przez samego Adolfa Hitlera.

Pierwsze pomalowane na biało autobusy z czerwonym krzyżem na dachu, bokach, tyle i przodzie zaczęły przewozić więźniów 19 kwietnia 1945 r. W akcji wykorzystano również ciężarówki, karetki pogotowia i pociąg składający się z 50 wagonów towarowych, w każdym z których mieściło się około 80 więźniów.

Głównym celem Folke Bernadotte było uratowanie tysięcy więźniów ze Szwecji, Danii i Norwegii, ale zakres akcji przekroczył wszelkie oczekiwania. Według informacji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża ostatecznie udało się uwolnić nawet 15 000 więźniów. Byli to głównie Skandynawowie, ale także więźniowie polscy, francuscy, belgijscy i rosyjscy.

Dzięki tej akcji mogli rozpocząć drugie życie za granicą. W 2020 roku minęło 75 lat, odkąd białe autobusy zaoferowały im darmowy bilet do wolności.


Anna Szalasna. Foto: Matylda Frej

93-letnia Anna Szałaśna mogłaby wielu z nas nauczyć, jak doceniać życie. Kiedy spotykam ją po raz pierwszy, trudno sobie wyobrazić, że ta pozytywna kobieta jeszcze jako nastolatka straciła nogę podczas wojny (co uratowało jej życie) i przeżyła dwa obozy koncentracyjne.

Nigdy nie wahała się przed podjęciem odważnych decyzji. To samo dotyczyło tej wyprawy  do Szwecji.

Anna była jednym z pasażerów pociągu towarowego do Lubeki w maju 1945 roku – jednego z ostatnich transportów do Szwecji. Tuż za Lubeką pociąg podążał trasą do duńskiego Padborga – tam natomiast czekała na byłe więźniarki prawdziwa niespodzianka.

Patrzymy, a na torach stoi normalny pociąg z normalnymi, ludzkimi wagonami. I my tam mamy wsiadać, do ludzkiego wagonu. Coś podobnego. Na pierwszym postoju ktoś zapukał do okna. Wydarli się na mnie, żeby nie otwierać. Otworzyłam okno i w moich rękach nagle pojawił się bukiet kwiatów. Dunki, które wiedziały, że pociąg z więźniarkami będzie przejeżdżał przez ich stację, postanowiły zrobić nam taką przyjemność. To było aż nierealne – mówi Anna.

Wolność smakuje według niej jak kanapki z szynką i ananasem oraz gorące kakao –  to pierwszy posiłek, jaki zjadły w drodze do Szwecji. Szwedzi zdobyli ich serca prostymi gestami, które znaczyły naprawdę wiele. Mazurkiem Dąbrowskiego, który złagodził ogromną tęsknotę za domem, wspaniałym przyjęciem na plaży, gdzie z głośników dobiegła ich informacja o zakończeniu II wojny światowej. Zaraz po kwarantannie dostały nowe, wspaniałe ubrania i pracę. Anna Szalasna zaczęła pracować w fabryce Tretorna w 1945 roku, gdzie była rozpieszczana przez innych współpracowników Rok później wróciła do ojczyzny, ale do dziś nie zapomniała o tym, który pomógł jej i tysiącom innych osób w rozpoczęciu normalnego życia – Folke Bernadotte.

To dzięki niemu żyję ja i tysiące kobiet z Ravensbrück, którym udało się uciec z obozu. Pozdrów ode mnie Szwecję – mówi 93-letnia Anna. Muzykolog, matka i szczęśliwa kobieta.


Maria Falniowska. Foto: Matylda Frej.

Jestem tak głodna, że ​jestem gotowa iść do samego diabła – powiedziała siostrze Maria Falniowska, gdy dowiedziała się o akcji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża.

Podobnie jak Anna, ani przez chwilę nie wahała się przed podjęciem tej ryzykownej wtedy decyzji. Mimo niepewności, perspektywa zmiany była dużo lepsza niż głód, strach i brak nadziei towarzyszący im w obozie.

Po długiej podróży pierwsze dni w Szwecji były najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się od dłuższego czasu. Śmiejąc się, opowiada dziś o innych kobietach, które po strasznych chwilach w Ravensbrück, nie mogły przestać cieszyć się drobiazgami. O małych rzeczach, które zrobiły ogromną różnicę w ich dotychczasowym życiu.. Czyste i kolorowe ubrania na dobre zastąpiły czarno-białe obozowe pasiaki. Najważniejszym i najwspanialszym prezentem było jednak samo jedzenie i to, że można było się najeść do syta.

– Można było jeść ile wlezie, ale oczywiście, że wydzielali nam jedzenie na początku. Przecież my byśmy umarli od takiej ilości, czego inni nie rozumieli… że nam nie dają zjeść tyle, ile byśmy chcieli. Zamiast tego mówili, że nie dają nam wystarczająco dużo – opowiada 93-letnia Maria.

– Co najbardziej podobało wam się w Szwecji? – pytam ją.

– To, że można było zjeść po ludzku, chodzić i ubrać się. I nikt nam w tym nie przeszkadzał – wspomina, jakby to była najlepsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć w życiu.

Po kwarantannie została adoptowana przez rodzinę Hergilsów, która zrobiła wszystko, by zapewnić jej lepszy byt.

Zaproponowali jej znacznie więcej niż dach nad głową.

Mamma z pappą nauczyli mnie szwedzkiego i co niedzielę przedstawiałam im swoje postępy. W weekendy pozwalali mi spać do dziewiątej i podawali śniadanie do łóżka. Uwielbiałam gotować i chciałam w ten sposób wyrazić swoją wdzięczność, zaskakując dzieciaki polskim jedzeniem. Mój najmłodszy brat często do mnie przychodził i pytał: Marysia, czy mogłabyś zrobić te placki ziemniaczane? One są takie dobre. – przypomina sobie Maria.

Postrzegam Szwecję jako swoją drugą ojczyznę – przyznaje i patrzy na kartkę świąteczną jaką przysłał jej młodszy szwedzki brat, który zmarł rok temu. Mimo że ostatecznie wróciła do Polski, prawie co roku odwiedzała Tranås, by spotkać się z rodziną, która odmieniła całkowicie jej dorosłe życie.


Maria Raczynska. Foto: Matylda Frej.

Życie 97-letniej Marii nie było usłane różami. Wraz ze swoim narzeczonym, Władysławem, trafiła w czasie II wojny światowej do brutalnego więzienia Montelupich w Krakowie. Wielka i tragiczna miłość zakończyła się, gdy Władysław został rozstrzelany przez niemieckich żołnierzy, a Maria wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Rok później dzięki białym autobusom przeniosła się do Szwecji.

Dziś z uśmiechem opowiada o Szwedach i ich ciepłym nastawieniu, które umilało jej życie na obczyźnie. Wspomina wspaniałą opiekę medyczną, jaką otrzymali więźniowie po koszmarze obozu koncentracyjnego. Często wraca myślami do opiekuna, który miał słabość do Polek i starał się znaleźć lekarstwo na ich codzienne problemy.

Potem pojawiły się dyskusje o powrocie do kraju. I to już nas zupełnie rozbroiło, że oni myślą o nas. Że jednak chciałybyśmy wrócić do ojczyzny i tęsknimy – mówi Maria.

Szwedzi pytali też, czy mogą odwiedzić Polki w ich ojczyźnie.

Ile tylko razy chcecie – przypomina Maria – bo było się za co rewanżować.

Matylda Frej • 2021-03-16
Matylda Frej är journalist med bakgrund i nyhets- och videojournalistik. Har ett intresse för Sverige och Polens gemensamma historia.


Białe autobusy – wspomnienia trzech byłych polskich więźniarek obozów koncentracyjnych

Foto: Matylda Frej

Nieco ponad 75 lat temu dzięki białym autobusom udało się uratować około 15 000 więźniów z niemieckich obozów koncentracyjnych. Akcja upamiętniona została przez Muzeum w Malmö i wystawę „Witajcie w Szwecji”. Matylda Frej, „Lyktan”, spotkała trzy niesamowite kobiety, które uczestniczyły w tym przedsięwzięciu.

Kiedy pierwszy raz usłyszałyśmy od dziewczyn pracujących przy stacji kolejowej w Ravensbrück, że Szwedzi przyjechali nas uwolnić, wybuchnęłyśmy śmiechem. Szwedzi przyjechali uratować Polki, żarciki sobie stroją – wspomina  93-letnia Anna, gdy odwiedzam jej niewielkie mieszkanie w Warszawie. Krążyły plotki o zorganizowanej akcji ratunkowej, ale nigdy bym nie pomyślała, że to może być prawdą. Kiedy usłyszałyśmy wiadomość z głośników, że można zapisać się na podróż do Szwecji, nie wahałam się ani chwili. Atmosfera w obozie była okropna, nie miałyśmy chleba, nie było pracy. Spotkałam koleżankę i spytałam: Teresa, zapisałaś się na wyjazd? Odpowiedziała tylko: Ty myślisz, że was do Szwecji zabiorą? Przecież wywiozą was do lasu i rozstrzelają. Wzruszyłam tylko ramionami – mówi Anna uśmiechając się.

Anna Szałaśna jest jedną z kobiet uratowanych dzięki staraniom Szwedzkiego Czerwonego Krzyża i białych autobusów. Oto krótka opowieść o tych, które przeżyły dzięki akcji przeprowadzonej przez Folke Bernadotte w 1945 roku. Akcji, która okazała się humanitarnym sukcesem i która wciąż żyje w sercach Anny, Marii i Marii.

Wiosną 1945 roku nie było już żadnych wątpliwości – klęska nazistów jest blisko. Pojawiło się zatem pytanie, co stanie się z fabrykami śmierci Hitlera, obozami koncentracyjnymi i wszystkimi jeńcami wojennymi ? Wydawało się również jasne, że naziści będą próbowali ukryć to, co działo się za murami obozów. Gdy nadzieja na przeżycie powoli gasła, zjawił się rycerz na białym koniu. Folke Bernadotte, wiceprzewodniczący Szwedzkiego Czerwonego Krzyża, wybrał się do Niemiec, by negocjować z Heinrichem Himmlerem. Wpadł na pomysł, żeby przeprowadzić akcję ratunkową i uwolnić z obozów koncentracyjnych jak największą liczbę skandynawskich więźniów.

Prawa ręka Hitlera dała ostatecznie zielone światło tej akcji. Himmler zażądał między innymi, by wszystko odbyło się we względnej ciszy, by nie przyciągać uwagi prasy i nie zostać zauważonym przez samego Adolfa Hitlera.

Pierwsze pomalowane na biało autobusy z czerwonym krzyżem na dachu, bokach, tyle i przodzie zaczęły przewozić więźniów 19 kwietnia 1945 r. W akcji wykorzystano również ciężarówki, karetki pogotowia i pociąg składający się z 50 wagonów towarowych, w każdym z których mieściło się około 80 więźniów.

Głównym celem Folke Bernadotte było uratowanie tysięcy więźniów ze Szwecji, Danii i Norwegii, ale zakres akcji przekroczył wszelkie oczekiwania. Według informacji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża ostatecznie udało się uwolnić nawet 15 000 więźniów. Byli to głównie Skandynawowie, ale także więźniowie polscy, francuscy, belgijscy i rosyjscy.

Dzięki tej akcji mogli rozpocząć drugie życie za granicą. W 2020 roku minęło 75 lat, odkąd białe autobusy zaoferowały im darmowy bilet do wolności.


Anna Szalasna. Foto: Matylda Frej

93-letnia Anna Szałaśna mogłaby wielu z nas nauczyć, jak doceniać życie. Kiedy spotykam ją po raz pierwszy, trudno sobie wyobrazić, że ta pozytywna kobieta jeszcze jako nastolatka straciła nogę podczas wojny (co uratowało jej życie) i przeżyła dwa obozy koncentracyjne.

Nigdy nie wahała się przed podjęciem odważnych decyzji. To samo dotyczyło tej wyprawy  do Szwecji.

Anna była jednym z pasażerów pociągu towarowego do Lubeki w maju 1945 roku – jednego z ostatnich transportów do Szwecji. Tuż za Lubeką pociąg podążał trasą do duńskiego Padborga – tam natomiast czekała na byłe więźniarki prawdziwa niespodzianka.

Patrzymy, a na torach stoi normalny pociąg z normalnymi, ludzkimi wagonami. I my tam mamy wsiadać, do ludzkiego wagonu. Coś podobnego. Na pierwszym postoju ktoś zapukał do okna. Wydarli się na mnie, żeby nie otwierać. Otworzyłam okno i w moich rękach nagle pojawił się bukiet kwiatów. Dunki, które wiedziały, że pociąg z więźniarkami będzie przejeżdżał przez ich stację, postanowiły zrobić nam taką przyjemność. To było aż nierealne – mówi Anna.

Wolność smakuje według niej jak kanapki z szynką i ananasem oraz gorące kakao –  to pierwszy posiłek, jaki zjadły w drodze do Szwecji. Szwedzi zdobyli ich serca prostymi gestami, które znaczyły naprawdę wiele. Mazurkiem Dąbrowskiego, który złagodził ogromną tęsknotę za domem, wspaniałym przyjęciem na plaży, gdzie z głośników dobiegła ich informacja o zakończeniu II wojny światowej. Zaraz po kwarantannie dostały nowe, wspaniałe ubrania i pracę. Anna Szalasna zaczęła pracować w fabryce Tretorna w 1945 roku, gdzie była rozpieszczana przez innych współpracowników Rok później wróciła do ojczyzny, ale do dziś nie zapomniała o tym, który pomógł jej i tysiącom innych osób w rozpoczęciu normalnego życia – Folke Bernadotte.

To dzięki niemu żyję ja i tysiące kobiet z Ravensbrück, którym udało się uciec z obozu. Pozdrów ode mnie Szwecję – mówi 93-letnia Anna. Muzykolog, matka i szczęśliwa kobieta.


Maria Falniowska. Foto: Matylda Frej.

Jestem tak głodna, że ​jestem gotowa iść do samego diabła – powiedziała siostrze Maria Falniowska, gdy dowiedziała się o akcji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża.

Podobnie jak Anna, ani przez chwilę nie wahała się przed podjęciem tej ryzykownej wtedy decyzji. Mimo niepewności, perspektywa zmiany była dużo lepsza niż głód, strach i brak nadziei towarzyszący im w obozie.

Po długiej podróży pierwsze dni w Szwecji były najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się od dłuższego czasu. Śmiejąc się, opowiada dziś o innych kobietach, które po strasznych chwilach w Ravensbrück, nie mogły przestać cieszyć się drobiazgami. O małych rzeczach, które zrobiły ogromną różnicę w ich dotychczasowym życiu.. Czyste i kolorowe ubrania na dobre zastąpiły czarno-białe obozowe pasiaki. Najważniejszym i najwspanialszym prezentem było jednak samo jedzenie i to, że można było się najeść do syta.

– Można było jeść ile wlezie, ale oczywiście, że wydzielali nam jedzenie na początku. Przecież my byśmy umarli od takiej ilości, czego inni nie rozumieli… że nam nie dają zjeść tyle, ile byśmy chcieli. Zamiast tego mówili, że nie dają nam wystarczająco dużo – opowiada 93-letnia Maria.

– Co najbardziej podobało wam się w Szwecji? – pytam ją.

– To, że można było zjeść po ludzku, chodzić i ubrać się. I nikt nam w tym nie przeszkadzał – wspomina, jakby to była najlepsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć w życiu.

Po kwarantannie została adoptowana przez rodzinę Hergilsów, która zrobiła wszystko, by zapewnić jej lepszy byt.

Zaproponowali jej znacznie więcej niż dach nad głową.

Mamma z pappą nauczyli mnie szwedzkiego i co niedzielę przedstawiałam im swoje postępy. W weekendy pozwalali mi spać do dziewiątej i podawali śniadanie do łóżka. Uwielbiałam gotować i chciałam w ten sposób wyrazić swoją wdzięczność, zaskakując dzieciaki polskim jedzeniem. Mój najmłodszy brat często do mnie przychodził i pytał: Marysia, czy mogłabyś zrobić te placki ziemniaczane? One są takie dobre. – przypomina sobie Maria.

Postrzegam Szwecję jako swoją drugą ojczyznę – przyznaje i patrzy na kartkę świąteczną jaką przysłał jej młodszy szwedzki brat, który zmarł rok temu. Mimo że ostatecznie wróciła do Polski, prawie co roku odwiedzała Tranås, by spotkać się z rodziną, która odmieniła całkowicie jej dorosłe życie.


Maria Raczynska. Foto: Matylda Frej.

Życie 97-letniej Marii nie było usłane różami. Wraz ze swoim narzeczonym, Władysławem, trafiła w czasie II wojny światowej do brutalnego więzienia Montelupich w Krakowie. Wielka i tragiczna miłość zakończyła się, gdy Władysław został rozstrzelany przez niemieckich żołnierzy, a Maria wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Rok później dzięki białym autobusom przeniosła się do Szwecji.

Dziś z uśmiechem opowiada o Szwedach i ich ciepłym nastawieniu, które umilało jej życie na obczyźnie. Wspomina wspaniałą opiekę medyczną, jaką otrzymali więźniowie po koszmarze obozu koncentracyjnego. Często wraca myślami do opiekuna, który miał słabość do Polek i starał się znaleźć lekarstwo na ich codzienne problemy.

Potem pojawiły się dyskusje o powrocie do kraju. I to już nas zupełnie rozbroiło, że oni myślą o nas. Że jednak chciałybyśmy wrócić do ojczyzny i tęsknimy – mówi Maria.

Szwedzi pytali też, czy mogą odwiedzić Polki w ich ojczyźnie.

Ile tylko razy chcecie – przypomina Maria – bo było się za co rewanżować.

Matylda Frej • 2021-03-16
Matylda Frej är journalist med bakgrund i nyhets- och videojournalistik. Har ett intresse för Sverige och Polens gemensamma historia.